„W tym czasie widziałem naocznie, jak Niemcy odłączali dzieci od matek. To oddzielanie matek od ich pociech najbardziej mną wstrząsnęło. Najgorsze tortury, jakie zniosłem, były niczym w porównaniu z tym widokiem. Niemcy zabierali dzieci, a w razie jakiegoś oporu, nawet bardzo nikłego, bili nahajami do krwi – i matki i dzieci. Wtedy w obozie rozlegał się pisk i płacz nieszczęśliwych. Nieraz matki zwracały się do Niemców z prośbą o żywność dla zgłodniałych i zmarzniętych dzieci. Jedyne, co mogły otrzymać, to uderzenie laską lub bykowcem. Widziałem, jak Niemcy zabijali małe dzieci (…) Warunki higieniczne były straszne. Wszy, brud, pchły, pluskwy wprost żywcem pożerały ludzi” wspominał Leonard Szpuga, wysiedlony z miejscowości Topólcza.

Sprawa dzieci Zamojszczyzny jest chyba najbardziej okrutnym elementem procesu wysiedleń, jaki Niemcy przeprowadzili na tym terenie w latach 1942-1943. Najmłodsi, podobnie jak ich rodzice byli, zmuszeni do opuszczenia domostw i wysyłani, najpierw do obozu w Zamościu, a także do podobnego miejsca, utworzonego niedługo później w Zwierzyńcu. Tam bezwzględność Niemców wobec Polaków była chyba jeszcze większa. Edmund Lotz wspominał tamto miejsce w następujący sposób: „[...] na zbiórce [...] zobaczyłem [...] człowieka, około 70 lat. [...] Niemiec wstał zza stołu i zastrzelił tego starca bez żadnej przyczyny. [...] Jan Buczko z Zamchu przyniósł chleb dla głodnych mężczyzn na polu karnym. Zobaczył to wartownik z wieży i strzelił, zabijając [...] mężczyznę z grupy dzielącego chleb [...]. Śmiertelność ludzi w obozie była duża, przeważnie wśród starców i małych dzieci. [...] w czasie mojego pobytu zmarło w obozie ponad 100 osób”.

Z powodu fatalnych warunków, zarówno w Zamościu, jak i w Zwierzyńcu bardzo wiele osób, w tym głównie dzieci zapadło na różne choroby. Wspominał o tym choćby Czesław Główka: „I tu w zamojskim obozie przywitały nas insekty, choć dostateczną ilość przywieźliśmy ze sobą ze Zwierzyńca. To była dokuczliwa plaga. Ludzie w różny sposób bronili się. Obierali się, trzepali ubrania, ale to niewiele pomagało. Najgorzej wyglądały dzieci. One znały tylko jeden sposób – drapanie się. Okropnie wyglądały z tymi rozdrapanymi, krwawiącymi bruzdami na twarzy, na rękach, na nogach i na szyi”.

W obozach w Zamościu i Zwierzyńcu dzieci, podobnie jak dorośli byli poddawani selekcji, o której w tym tekście już wspomniano. O tym jak mogła ona wyglądać opowiadał po latach Julian Grudzień. Pomimo, że miał wtedy cztery lata to zapamiętał tamte wydarzenia dość dokładnie: „Stanąłem przed komisją lekarską, lekarzy było dwóch: Niemiec i Polak. Rozebrano mnie, zaglądano mi w oczy, musiałem podnieść ręce, przeglądnięto mi włosy… Po wszystkim zawieszono mi na szyi tabliczkę z symbolem KI, czyli Kinderaktion. Okazało się, że nadaję się do wysłania do Rzeszy. Nadaję się do zniemczenia [...] Mama zaczęła płakać i prosić, by mnie przy niej chociaż zostawili. Ojciec został wcześniej od nas oddzielony. Po wojnie mama opowiadała, że udało jej się ubłagać polskiego lekarza i zostawili mnie”.

Tyle szczęścia co Grudzień niemiały jednak inne dzieci, których Niemcy bezczelnie odebrali polskim rodzicom i wywieźli w nieznanym kierunku. Jaki musiał być ich dramat można sobie tylko wyobrazić.

Dzieci, które nie były przeznaczone do germanizacji postanowiono wysłać, bydlęcymi wagonami, w różne zakątki Generalnego Gubernatorstwa. Część dzieci, podobnie jak i również osoby starsze skierowano do tzw. wsi rentowych, czyli specjalnych osad tworzonych w pożydowskich miejscowościach, znajdujących się głównie na Mazowszu. Ci, którzy tam dotarli – wiele osób zmarła jeszcze w podróży – byli pozostawieni samym sobie. Na pomoc im ruszała jednak miejscowa polska ludność, która pomogła im przetrwać. Zdzisław Wróbel opowiadał: „Kiedy 1 lutego pociąg wjechał na stację w Siedlcach, na peronie ułożono 20 ciał. Pamiętam ten ogromny tłum. Ludzie dowiedzieli się, że jest już w drodze pociąg z dziećmi z Zamojszczyzny i przyszli nas ratować. Panował nieopisany bałagan, byli lekarze, pielęgniarki, wielu ludzi miało opaski z czerwonym krzyżem, kolejarze próbowali wprowadzić ład. Ktoś poczęstował mnie zupą. Nigdy wcześniej ani później zwykła zupa tak mi nie smakowała”.

Oprócz powyżej opisanych przypadków tysiące dzieci z Zamojszczyzny zostało skierowanych do niemieckich obozów koncentracyjnych, takich jak Auschwitz czy Majdanek, ale również do obozu koncentracyjnego dla dzieci w Łodzi. Tam niestety wiele z nich zostało zamordowanych przez hitlerowskich zbrodniarzy. Symbolem ich okrutnego losu jest Czesława Kwoka.

Dziewczynka ta urodziła się w Wólce Złojeckiej, w roku 1928. Tam mieszkała ze swoją matką Katarzyną, która wychowywała córkę samotnie, prowadząc jednocześnie maleńkie gospodarstwo rolne. Do zamojskiego obozu, tak Czesława jak i Katarzyna trafiły już na początku grudnia 1942 r. Następnie zostały skierowane do KL Auschwitz (do tego obozu Niemcy skierowali trzy transporty, łącznie około półtora tysiąca osób, w tym sto pięćdziesięcioro dzieci), gdzie zginęły. Najpierw zginęła Katarzyna. Czesława natomiast zamordowana została zastrzykiem fenolu 12 marca 1943 r.

Według szacunków Niemcy wysiedlili z Zamojszczyzny około trzydzieści tysięcy dzieci. Tym samym zabrali im wszystko co było dla nich najcenniejsze – rodzicielską miłość, ciepło domowego ogniska, dzieciństwo.