Jerzy Karliński, jeden ze świadków strasznych wydarzeń, jakie miały miejsce na Zamojszczyźnie w latach 1942-1943 wspominał: „Wysiedlanie Polaków z ich siedzib odbywało się w ten sposób, że o świcie żandarmeria otaczała wieś i wszystkie wiodące do niej drogi, następnie wchodziła do każdego poszczególnego domu, skąd, przy groźnym okrzyku »los!« i popychaniu kolbami karabinów wyrzucano całe rodziny na ulice, skąd następnie chłopskimi podwodami odwożono je do obozu w Zamościu. Mieszkańcom wolno było zabrać tylko rzeczy najniezbędniejsze, natomiast lepsze części garderoby względnie większe zapasy żywności konfiskowano na miejscu. Widziałem straszny ból i bezsilną wściekłość, malującą się na ustach chłopów, którzy zmuszeni byli zostawić cały dorobek swojego życia i iść za druty obozu. […] Miejsce wysiedlanych Polaków zajmowali koloniści niemieccy. Przyjeżdżali oni z rodzinami, uzbrojeni w karabiny i odziani w jednakowe czarne mundury, od których ludność pogardliwie zaczęła ich nazywać ‘czarnymi’. Niemcy ci w poufnych rozmowach nie ukrywali swego niezadowolenia z przyjazdu do Polski, gdyż część z nich to ludzie zamożni, którzy znaczne majątki pozostawili w dotychczasowych miejscach zamieszkania. Utworzono specjalną instytucję pod nazwą »Siedler-Wirtschaftsgemeinschafts«, której celem było zaopatrywanie nowych osadników w żywność, odzież i niezbędne sprzęty domowe; naturalnie wszystko to szło ze zrabowanych rzeczy po zamordowanych Żydach”.

Karliński opowiadał o tym, co na dobre rozpoczęło się w nocy z 27 na 28 listopada 1942 r. we wsi Skiebieszów i okolicznych miejscowościach. Wówczas Niemcy rozpoczęli akcję przesiedleńczą w czterech powiatach dystryktu lubelskiego: biłgorajskiego, hrubieszowskiego, tomaszowskiego i zamojskiego, która do historii przeszła pod kryptonimem „Zamość”.

Pod osłoną nocy siły niemieckie otaczały wybraną wieś, a następnie wypędzały z domów wszystkich mieszkańców. Ci Polacy, którzy próbowali stawiać jakikolwiek opór, ukryć się przed hitlerowcami lub zbiec w trakcie transportu byli mordowani na miejscu. Reszta musiała się w bardzo krótkim czasie spakować. Następnie byli wysyłani do obozu przejściowego w Zamościu, a na ich miejsce przyjeżdżali niemieccy kolonizatorzy, którzy zajmowali domy zgodnie ze wskazówkami sztabów osadniczych SS.

Sam obóz w Zamościu był miejscem strasznym, w którym zimno, głód i choroby były na porządku dziennym. Jego pierwszym komendantem był SS-Unterscharführer Artur Schültz – były bokser i pospolity bandyta, który lubował się w znęcaniu nad więźniami.

O tym jak wyglądały pierwsze chwile w tym miejscu opowiadała po latach Kazimiera Dołba: „[…] wprowadzili nas do pierwszego baraku. […] przyszedł do nas komendant obozu i powiedział, że kolejno mamy iść całymi rodzinami do lekarzy. […] Rozbieraliśmy się do pasa i pojedynczo podchodziliśmy do nich […] Kładliśmy ręce na stolik, a wtedy patrzyli nam w oczy, za uszy i na ręce. Rodzicom dawali kartki i szliśmy do następnego baraku. […] Zaczęli oddzielać dzieci od rodziców i wtedy zaczęło się piekło na ziemi. […] Dzieci trzymają matki za ręce, za spódnice, wracają, matki płaczą. A Niemcy rozwścieczeni krzyczą: »Odprowadzić, bo jak ci dam 25 nahajów, to cię zaraz szlag trafi«.[…] Dzieci i tak wracały, a oni je popychali, odrzucali. […] Dzieci odprowadzili do baraku numer 9 – A i B. […] wieczorem ścieraliśmy szmatami i miotłą wodę i każdy rozkładał na podłodze jakieś szmaty […] i tak spaliśmy. […] poszłam raz na drugą dziewiątkę. Tam nie było podłogi i jak ludzie śniegu nanieśli butami, zrobiło się błoto. Poszłam z mamą do baraku numer 16, […] to była końska stajnia: nie było w ścianach okien […]. Podłogi też nie było, jedynie ziemia. Ratowało ich to, że były tam półki zbite z desek i na tych półkach siedziały dzieci. […].”

W Zamościu Polacy byli selekcjonowani na cztery kategorie: I – spolszczeni Niemcy, których przeznaczono do ponownego zniemczenia, II – Polacy, których można było zgermanizować, III – osoby, które nadawały się da pracy, IV – pozostałe osoby czyli dzieci poniżej czternastego roku życia, osoby starsze oraz chore. W tej ostatniej grupie Niemcy wprowadzili dodatkowe kategorie. Ludzi dzielono na tych, których zamierzano wywieźć do KL Auschwitz oraz tych, głównie dzieci, które miały zostać zniemczone.

Całość wyżej przedstawionej operacji nadzorował szef SS i Policji w całym Generalnym Gubernatorstwie Friedrich-Wilhelm Krüger, a kierował nią bezpośrednio wspomniany już wcześniej Globocnik, który współpracował na tym polu z niemiecką Centralą Przesiedleńczą w Łodzi. Instytucja ta była wyspecjalizowana w akcjach przesiedleńczych i organizowała tego rodzaju operacje w latach 1940-1941, kiedy to z Kraju Warty przesiedlono tysiące Polaków do Generalnego Gubernatorstwa.

„Aktion Zamość” trwała od listopada 1942 r. do sierpnia roku następnego i przebiegała w trzech fazach. Pierwsza z nich zakończyła się bardzo szybko, bo już w grudniu 1942 r.. Wówczas z sześćdziesięciu zamojskich wsi wysiedlono około dziesięciu tysięcy Polaków. Niemcy nie byli z jednak z tego powodu zadowoleni i postanowili kontynuować operację w drugiej fazie, która rozpoczęła się już w styczniu 1943 r., a zakończyła dwa miesiące później. W jej trakcie hitlerowcom udało się wysiedlić blisko czterdzieści tysięcy mieszkańców. Ponadto ważnym elementem tamtych wydarzeń było przeprowadzenie tzw. operacji ukraińskiej, która polegała na osiedlaniu Ukraińców w miejsce wysiedlonych Polaków. Doprowadziło to oczywiście do zwiększenia napięcia pomiędzy tymi dwoma narodami, o co Niemcy zabiegali, orientując się doskonale w stosunkach, jakie panowały pomiędzy zwaśnionymi stronami.

Ostatnia faza „aktion Zamość” trwała od czerwca do sierpnia 1943 r. W tamtym czasie wyrzucono z domostw około sześćdziesięciu tysięcy ludzi. Ta część omawianej operacji charakteryzowała się największą brutalnością i bezwzględnością wobec ludności polskiej ale również polskiego podziemia, które zaczęło bronić swoich rodaków, doprowadzając już na przełomie 1942 i 1943 r. do wybuchu tzw. powstania zamojskiego.

„Aktion Zamość” została formalnie zakończona w sierpniu 1943 r. Była przykładem zbrodni, jednej z bardzo wielu, jaki doświadczył naród polski od niemieckich okupantów. Ci ostatni, kierowani chorą ideologią robili rzeczy, które nie były znane w cywilizowanym świecie. Niemniej wielu z nich nigdy nie poniosło kary za swoje drugowojenne czyny.

Sprawiedliwości uniknęli najważniejsi hitlerowcy, którzy kierowali bądź nadzorowali opisaną w tym tekście akcją czyli Himmler, Krüger, ani Globocnik. Wszyscy trzej popełnili samobójstwo. Do odpowiedzialności nie został również pociągnięty architekt GPO czyli Konrad Meyer. Jego sądzono tylko za przynależność do SS. Przed sądem stanął następca Globocnika na stanowisku szefa SS i Policji w dystrykcie lubelskim czyli Jakob Sporrenberg. Skazano go na karę śmierci, którą wykonano w mokotowskim więzieniu w 1952 r. (siedział w jednej celi z bohaterem Polskiego Państwa Podziemnego gen. Augustem Emilem Fieldorfem „Nilem”). Odpowiedzialności uniknął również osławiony Artur Schütz, bowiem zginął w Lotaryngii. Ponadto problemy, ale dopiero po latach zaczął mieć szef oddziału Centrali Przesiedleńczej w Łodzi Hermann Krumey. Trzeba przyznać, że za cierpienie ponad stu tysięcy Polaków z Zamojszczyzny, w tym dzieci, niewielu Niemców poniosło zasłużoną karę.